dla Zosi, na potem...

6 sierpnia 2009

Nigdy nie polubię rotawirusów

Czasami zdarzają się takie rzeczy, które nieproszone i nie wiadomo skąd po prostu się przytrafiają.
Tak właśnie było pod koniec 2008 roku.
W sobotę zabraliśmy Cię z mamą na Mikołajki organizowane przez moją firmę, było tam bardzo dużo dzieci, był magik i oczywiście był Mikołaj, który rozdawał prezenty.
W niedziele nic nie wskazywało na to, że coś jest z Tobą nie tak.
Ale w poniedziałek mama musiała zwolnić się z pracy bo od rana wymiotowałaś i miałaś biegunkę. Więc mama zabrała Cię do lekarza.
Lekarz przepisał leki i kazał podawać Ci dużo płynów. Niestety leki chyba w ogóle nie docierały tam gdzie powinny dotrzeć, bo zaraz potem jak je połknęłaś wracały tą samą drogą.
Popołudniu mama zabrała Cię z dziadkami do innego lekarza, który nie stwierdził odwodnienia i też przepisał leki doustne i kazał dużo pić.
Wieczorem, było jeszcze gorzej, całkiem opadłaś z sił i nawet na rękach trzeba było Cię podtrzymywać, bo dosłownie leciałaś z rąk. Nie reagowałaś też na nasze słowa i nie odpowiadałaś na pytania. Nie wiedzieliśmy z mamą co mamy robić, a byliśmy już bardzo wystraszeni.
Postanowiliśmy zabrać Cię do szpitala.

Ubraliśmy się szybko i pojechaliśmy na izbę przyjęć, tam okazało się że jesteś bardzo odwodniona i musisz zostać w szpitalu.
Z jednej strony ucieszyliśmy się bo w szpitalu podawali Ci płyny i leki, poza tym byłaś pod stałą opieką, a z drugiej strony zamartwialiśmy się strasznie.
W szpitalu nie było za bardzo miejsca, bo okazało się że rotawirusy zaatakowały bardzo dużo dzieci i dlatego położono Cię na świetlicy. Miało to swój plus. Był tam telewizor, co z kolei chociaż troszkę ucieszyło mamę, która była z Tobą przez cały czas.

Pierwsze dni w szpitalu to był prawdziwy koszmar. Prawie cały czas spałaś, nie było z Tobą żadnego kontaktu. Siedzieliśmy z mamą przy Tobie i patrzyliśmy na Ciebie jak śpisz. Mieliśmy też na oku wenflon, przez którzy prawie cały czas sączyły się jakieś leki.
Patrzeliśmy też na siebie z bezradnością w zapłakanych oczach.
Jak już się budziłaś to wpatrywałaś się w jeden punkt i nie reagowałaś na nasze pytania.
Byliśmy bardzo wystraszeni, zwłaszcza że prawie nic nie mówiłaś, nie uśmiechałaś się i byłaś taka inna, spokojna, wystraszona, bez tej iskierki w oczach.
A za to w naszych oczach wtedy na stałe zagościły łzy.

Nie mogliśmy prawie nic zrobić poza czekaniem, a to jest najgorsze i najbardziej nas smuciło.
Modliliśmy się za to o poprawę i o jak najszybsze Twoje wyzdrowienie.
Przyjeżdżałem do was codziennie, żeby wspierać mamę i przywieźć potrzebne rzeczy.

Na szczęście i dzięki Bogu po kilku dniach zaczęłaś coś mówić, oglądać telewizje i słuchać czytanych przez nas bajek.
Zadawaliśmy Ci wtedy z mamą pytania, które miały sprawdzić czy wszystko z Tobą jest w porządku. Pytaliśmy o nasze imiona i imiona dziadków i zadawaliśmy inne łatwe pytania. Na szczęście na większość z nich odpowiadałaś poprawnie.

Potem Twój stan zaczął się powoli poprawiać.
Na początku nie miałaś apetytu, ale po kilku dniach zaczęłaś jeść tak, że dla mamy nic nie zostawało i musiałem jej coś po drodze kupować.
W końcu zaczęłaś się uśmiechać i z nami rozmawiać. Oglądałaś telewizor i prosiłaś o czytanie bajek. Wtedy dopiero z mamą poczuliśmy ulgę i też zaczęliśmy się cieszyć. Bo było widać gołym okiem, że wracasz do zdrowia.

W szpitalu spędziłaś z mamą około tygodnia, poznałaś koleżankę, której imienia już nie pamiętam, ale pamiętam jak kłóciłyście się o zabawki i wspólnie oglądaliście bajki w telewizji.

A jak przywiozłem was do domu, to też wszyscy płakali, ale tym razem ze szczęścia.

2 komentarze:

  1. Ja też nigdy nie polubię rotawirusów :(
    A ta dziewczynka ze szpitala ma na imię Sabinka :)

    OdpowiedzUsuń